Organizacja
Odcinek trzeci
9 sierpnia 2001 Wyspa Gary’ego, Filipiny
-Earl, - Hans Yorgan, kierownik działu kadr Organizacji rozmawiał przez linię wewnętrzną Wyspy Gary’ego z Walkerem – zaraz do ciebie przyjdę. Właśnie przeczytałem maila z Liberii. Proszą, abyśmy zorganizowali grupę sześciu ludzi, którzy polecą do Afryki i będą próbowali rozgryźć kto stoi za planowanym zamachem na Taylora. Cholera, ostatnio zadania dla naszych ludzi coraz bardziej przypominają zadania dla wywiadu, a nie żołnierzy... – chwilę milczał słuchając co jego szef ma do powiedzenia – My mamy przedstawić naszą propozycję składu oddziału i koszta, a oni albo to zatwierdzą, albo stracą prezydenta. – znów chwila milczenia – Tak, dobrze. Już do ciebie idę, do zobaczenia za dwie minuty.
Londyn, Wielka Brytania
Stephen Rothman stał w kabinie prysznicowej i próbował owinąć się ręcznikiem. Jednocześnie głośno wyrażał swoje, udawane, oburzenie wywołane nagłym najściem policjanta, który zażenowany sytuacją stał w drzwiach łazienki nie wiedząc właściwie co ma z sobą zrobić.
-Może by pan łaskawie wyszedł z mojego pokoju? – Stephen warknął na niego – Potrzebne mi dwie minuty, żebym mógł się wytrzeć i ubrać, a potem będziemy rozmawiać... Właściwie to mógłby mi pan, chociaż pobieżnie, wyjaśnić co, do ciężkiej cholery tu robi?
-Widzi pan, piętro niżej leży czterech martwych ludzi, w tym trzech policjantów i musimy przesłuchać wszystkich gości hotelowych. – tłumaczył próbując nie patrzeć w oczy wściekłego Rothmana
-Jak to leży tam czterech martwych ludzi!? – wykrzyknął – Chce mi pan powiedzieć, że zabito kogoś w Hiltonie? – położył akcent na ostatnie słowo chcąc wyrazić w ten sposób powszechne zdanie, że w tak drogich hotelach nie dochodzi do morderstw – Mam nadzieję, że tego, co to zrobił również zabito lub przynajmniej pojmano.
-Właśnie dlatego musimy przesłuchać wszystkich gości... bo widzi pan, jeszcze nie znaleźliśmy sprawcy i...
-Co, do cholery? Twierdzi pan, że grasuje tu uzbrojony człowiek?
-Zapewniam pana, że...
-Zamiast mnie o czymkolwiek zapewniać niech pan wreszcie stąd wyjdzie i może poszuka tego człowieka. – powiedział, po czym dodał – Jak dobrze, że dzisiaj stąd wyjeżdżam! Dom wariatów!
Wyspa Gary’ego, Filipiny
Earl i Hans siedzieli przy dużym stole w jednej z sal konferencyjnych, które służyły głównie jako sale odprawowe dla najemników wysyłanych na misje zespołowe, z reguły do krajów trzeciego świata. Pomieszczenie przesycone było dymem z papierosów wypalanych przez obu mężczyzn w olbrzymich ilościach. Starali się dobrać zespół ludzi, którzy poradzą sobie z zadaniem wymagającym nie tylko umiejętności prowadzenia walki, ale i pewnych zdolności wywiadowczych. Krótko mówiąc potrzebowali Jamesa Bonda w ciele Rambo...
Niektórych najemników odrzucili od razu, nad teczkami innych spędzili trochę więcej czasu. Najdłużej zastanawiali się nad włączeniem do grupy Kyle’a Simmonsa, znanego też jako „Shadow”. Człowiek ten, oprócz tego, że świetnie strzelał, był prawdziwym mistrzem w maskowaniu się na polu bitwy. Przeciwnik nigdy nie mógł być pewien czy mijany krzak jeżyny lub wrzos nie jest, czekającym na odpowiednią okazję do ataku, najemnikiem. W końcu jednak wspólnie doszli do wniosku, iż nie nadaje się do tego typu operacji.
Mężczyźni żałowali, że żywa legenda Organizacji, Gus Turballs jakiś czas temu odszedł z jej szeregów. Tak „po prostu”, z dnia na dzień, bez podania przyczyny. Jak sam mówił jego decyzja jest „nieodwołalna i ostateczna”... a szkoda, bo w czasie tej misji jego otwarty, doświadczony umysł mógł okazać się niezbędny.
Hans oparł się wygodnie w fotelu i zapalił kolejnego papierosa. Przyglądał się Earlowi zajętemu przeglądaniem ostatecznej propozycji składu oddziału lecącego do Liberii. Walker był dobrze zbudowanym, wysokim mężczyzną o ciemnej karnacji skóry. Ciemnobrązowe włosy miał krótko ostrzyżone, zawsze był gładko ogolony. Zmarszczki wokół ust sprawiały, że jego twarz czasem nabierała naburmuszonego wyrazu, innym zaś razem sprawiała wrażenie groźnej. W rzeczywistości jednak, kiedy tylko Earl spotykał swych przyjaciół w, na co dzień chłodnych, oczach pojawiały się iskierki sympatii, wręcz łagodności. Niestety – to oblicze pokazywał niezwykle rzadko. Teraz, kiedy czytał akta personalne swoich przyjaciół, zastanawiał się czy wybrał odpowiednich ludzi.
Frank „Hitman” Hennessy. Jeden z najbardziej zasłużonych członków Organizacji. Brał udział w operacjach na Metavirze, w Arulco i Traconie. Wszędzie sprawdził się w wyciąganiu informacji od miejscowych, którzy darzyli go zaufaniem. Frank był dobrym strzelcem, świetnie radził sobie z bronią krótką, karabinów używał tylko, gdy wymagała tego sytuacja. Został włączony do oddziału jako dowódca, to on był odpowiedzialny za resztę ludzi, on miał decydować o poszczególnych krokach podejmowanych przez grupę.
Keith „Blood” Hanson. W Organizacji nie było chyba nikogo, kto mógłby pokonać go w rzucaniu nożem do celu. Dla tego czarnoskórego mężczyzny nie ważne było czy to środek wojny w dżungli czy walka wręcz w barze – z każdej potyczki to on wychodził zwycięsko. Jego niesamowita znajomość wschodnich sztuk walk mogła okazać się niezwykle ważna, zwłaszcza, kiedy warunki nie pozwolą na użycie broni palnej. Wybrany został również ze względu na swój kolor skóry – w Liberii mógł, łatwiej niż jego biali koledzy, wtopić się w tłum.
Charlene „Raven” oraz Ron „Raider” Higgens. Małżeństwo, które niegdyś służyło w oddziałach SWAT LAPD. Niestety, kiedy pobrali się musieli odejść z policji. Ona, jeden z najlepszych snajperów w A.I.M., on doskonały dowódca. Razem stanowili zabójczy duet, czego dowiedli w czasie wspólnej misji w Kolumbii. Earl i Hans byli przekonani, że doświadczenie zdobyte w czasie służby w LAPD zaowocuje w Liberii.
Ice Williams. Człowiek z lodu. Lubiany praktycznie przez wszystkich członków Organizacji, posiadał olbrzymie poczucie humoru, budził w każdym zaufanie. Był dobrym żołnierzem, świetnie radził sobie z bronią automatyczną, jednak na dobrą sprawę nie wyróżniał się niczym szczególnym. Do zespołu włączony został po długiej dyskusji, w którym decydującym argumentem okazała się przyjaźń między nim i Earlem. Po prostu dano mu szansę wykazania się.
Brian Folsom. Nowy nabytek Organizacji. Choć ze strzelaniem u niego nadal było kiepsko, to młody Amerykanin należał do najlepszych lekarzy, jakich ten kraj wykształcił. Poza tym całkiem dobrze radził sobie z materiałami wybuchowymi. Co prawda apteczka i bomby było dość nietypowym połączeniem, ale uważano, że gdy tylko zdobędzie trochę doświadczenia może stać się jednym z najbardziej wszechstronnych najemników.
Earl odłożył ostatnią teczkę na stół, zgasił papierosa i spojrzał na swojego współpracownika.
-Dowiedz się czy ci ludzie są zainteresowani. – mówił krótko i rzeczowo – Tylko szybko, bo musimy mieć jeszcze czas na ewentualne zmiany, gdyby ktoś z nich odmówił. Jeśli wszyscy wyrażą zgodę wyślij naszą propozycję składu grupy do Liberii.
Hans tylko kiwnął głową, zabrał teczki i wyszedł z pokoju rzucając jeszcze na odchodnym krótkie „na razie”. Wiedział, że trzeba się spieszyć, inaczej ich zleceniodawca może zostać zabity zanim najemnicy w ogóle wylądują w Afryce.
Noc z 6 na 7 sierpnia 2001
Monrowia, Liberia
Franz zostawił Amerykanina przy frontowych drzwiach, a sam poszedł na tył budynku sprawdzić czy nie ma i tam jakiegoś wejścia. Moment kiedy zobaczył starą furgonetkę podjeżdżającą przed dom zajmowany przez najemników był dla niego najszczęśliwszą chwilą dnia. Nie miał zamiaru dłużej czekać z wykonaniem wyroku na tych ludziach. Mieli zginąć i basta. Poza tym rozwiązując problem już tej nocy nie pozwoli Tomowi na kolejną wpadkę.
Z tyłu domu, tak jak przewidział, znajdowało się wejście prowadzące bezpośrednio z dworu do kuchni. Franz ostrożnie zajrzał przez szybę w drzwiach. W środku panowały ciemności, więc nie mógł ustalić czy nie natknie się tam na jakąś niemiłą niespodziankę, na przykład w postaci najemnika siedzącego po ciemku na straży. Spojrzał na zamek i stwierdził, że sforsowanie go nie powinno zająć mu dłużej niż minutę, więc wyciągnął wytrych z kieszeni czarnej, lekkiej kurtki. Doskonale wiedział, że przeciętny złodziejaszek włamałby się w ciągu paru sekund, ale jemu użycie wytrychów zawsze sprawiało trudności. Chyba nigdy nie opanuje tej umiejętności w stopniu zadowalającym.
-Franz, moje drzwi otwarte. – usłyszał w słuchawce – Jak tobie idzie? Możemy wchodzić do środka?
-Czekaj, męczę się z zamkiem. – szepnął do mikrofonu, a chwilę potem poczuł, że wreszcie udało mu się otworzyć te cholerne drzwi – Dobra, mam. Wchodzimy.
Otworzył drzwi i wyciągnął przed siebie pistolet desert eagle omiatając jednocześnie wzrokiem całą kuchnię. Trzymając oburącz broń zrobił krok w wąskim przejściu między stołem i piecykiem.
-Kuchnia czysta. – powiedział krótko
-W salonie spał strażnik. – meldował Amerykanin – Teraz też śpi, ale dodatkowo uśmiecha się od ucha do ucha...
Franz wyszedł z kuchni na korytarz. Przed sobą, po prawej miał wejście do salonu, gdzie znajdował się Tom, a po lewej dwoje drzwi do pokoi sypialnych. Na końcu korytarza była łazienka. Uznał, że tam nikogo nie ma – inaczej paliłoby się światło.
-Rusz tu dupę. – warknął do Toma, który chwilę później pojawił się na korytarzu. Swój nóż schował już do pochwy na nodze, a w rękach trzymał niemiecki pistolet maszynowy MP5A3 ze złożoną kolbą. – Ty bierzesz jeden pokój, a ja drugi. – krótko rzucił Franz
Niemiec kątem oka zobaczył jak Tom otwiera drzwi i wpada do środka pokoju, więc nie zwlekając przerzucił swój pistolet do jednej ręki, a drugą chwycił klamkę. W jednym momencie stały się dwie rzeczy – Cook w sypialni obok rozpoczął strzelać serią do śpiących najemników, a drzwi do „sypialni Franza” otworzył ktoś od wewnątrz. Nim Steinbrück zdążył zareagować czyjaś pięść wyrżnęła go w podbródek, a siła uderzenia odrzuciła na ścianę. Nie możliwym jest, aby ten człowiek wiedział, że w domu są intruzi lub też miał czas na podjęcie działania od czasu, gdy Tom otworzył ogień za ścianą. Po prostu szedł do łazienki akurat w momencie, kiedy Niemiec chciał wejść do pokoju.
Ogłuszony potężnym ciosem Franz odruchowo wyciągnął prawą rękę przed siebie i szybko, trzykrotnie ściągnął spust. Trzy pocisku kalibru .357 magnum z ogromnym impetem trafiły przeciwnika w klatkę piersiową odrzucając go na drugi koniec pokoju. Pozostali, żywi najemnicy zdążyli się obudzić. Jeden z nich chwycił pistolet, który trzymał pod poduszką, ale w pełni przytomny już Steinbrück zdołał w porę wycelować swoją broń i dwie kule trafiły mężczyznę w brzuch i serce. Ostatni, widząc co dzieje się wokół niego, podniósł ręce w geście kapitulacji, ale nim zdążył poprosić o litość do sypialni wpadł Tom i posłał w jego kierunku krótką serię opróżniając do reszty swój magazynek.
Franz wstał podpierając się o ścianę i masując obolały podbródek spojrzał na Cooka.
-Zwijamy się stąd. – warknął wściekły, że został zaskoczony akurat na oczach tego durnego Amerykanina – Co prawda to taka okolica, gdzie strzały słyszy się co noc, więc wątpię, żeby ktoś się tym zainteresował, ale muszę się teraz jak najszybciej dostać do Europy, a Ty do Stanów.
9 sierpnia 2001
Berlin, Republika Federalna Niemiec
Franz Steinbrück obserwował jak średniego wzrostu mężczyzna o ciemnych włosach i brodzie, głęboko osadzonych brązowych oczach oraz dużym nosie oddaje w recepcji klucz do swojego pokoju. Niemiec miał przy sobie jego zdjęcie, ale nie musiał na nie spoglądać, aby od razu i bezbłędnie rozpoznać co to za człowiek.
To był Thor Kaufman.
Minutę później przy ladzie zatrzymał się kolejny mężczyzna i również oddał klucze. Chwilę pogawędził z recepcjonistą, ponarzekał na upał, życzył mu miłego dnia i, podobnie jak Kaufman, wyszedł z hotelu na ulicę. Jego Franz również od razu rozpoznał.
Rudolf Steiger.
Dzisiejszej nocy obaj zginą w pułapce przygotowanej przez Franza Steinbrücka...