Organizacja
Wstęp...
Po misjach na terenie Arulco oraz Tracony Association of International Mercainers już nie tylko oferuje usługi najemników-stałych członków, ale również pośredniczy w zatrudnianiu mniej znanych, początkujących zabójców. W roku 2001 jej nowym szefem zostaje Earl "Magic" Walker, a żywa legenda Gus Turballs odchodzi na emeryturę bez słowa wyjaśnienia.
W tym samym czasie planowany jest zamach na życie prezydenta Liberii Charlesa Taylora, jednak siły rządowe nie mogą mu zapobiec, gdyż podejrzewają, że za organizacją tego przedsięwzięcia stoi bardzo wpływowa osoba zza granicy, zapewne obywatel Stanów Zjednoczonych lub Europy Zachodniej. Oskarżony o ludobójstwo i zbrodnie wojenne prezydent nie ma możliwości działania na arenie międzynarodowej, a jego służby wywiadowcze zajęte są niszczeniem działalności opozycyjnej w kraju. Rząd Liberii zwraca się o pomoc w zidentyfikowaniu osób planujących zamach stanu do A.I.M. Najemników wysłanych do Liberii czeka zadanie odpowiedniejsze dla Jamesa Bonda niż dla Rambo czy więc uda im się rozwiązać tą zagadkę i zabić człowieka finansującego zamach na głowę afrykańskiego państwa nim będzie za późno? Może się to okazać niezwykle trudne, gdyż ktoś systematycznie zabija członków Międzynarodowej Organizacji Najemników...
Odcinek pierwszy
9 sierpnia 2001
Londyn, Wielka Brytania
Stephen Rothman należał do mężczyzn lubiących samochody i kobiety – najlepiej jeśli, zarówno pierwsze jak i drugie, były tak piękne, jak i szybkie. Nie można jednak o nim było powiedzieć, że za kierownicą stawał się drogowym szaleńcem, wariatem zagrażającym nie tylko sobie, ale i pozostałym uczestnikom ruchu, a w łóżku jakimś niewyżytym zboczeńcem. Choć je uwielbiał, uważał, że nie ma nic bardziej zabójczego od szybkich samochodów i łatwych kobiet. Biorąc pod uwagę jego zawód, słowo „zabójczego” nabierało raczej ironicznego zabarwienia. Stephen był płatnym mordercą.
Właściwie wolał, aby ludzie nazywali go najemnikiem, żołnierzem na zlecenie lub, ewentualnie, bardziej kolokwialnie spluwą do wynajęcia. Doskonale wiedział, że jest jednym z najlepszych w swoim fachu, potrafił zabić zarówno przy użyciu najwymyślniejszej broni palnej jak i mając do dyspozycji wyłącznie własne ręce. Choć preferował pojedyncze zlecenia na konkretne osoby to nie odmawiał wzięcia udziału w akcjach na szerszą skalę, czasem o charakterze wręcz paramilitarnym. Największą taką akcją w historii Organizacji była oczywiście ta na terenie Arulco, a w której brał udział od początku do końca, od lądowania w opanowanej przez rebeliantów Omercie do dramatycznej walki w pałacu, przylegających mu ogrodach i schronie królowej Deidranny w Medunie, stolicy państwa.
Dzięki tej wojence, oprócz całkiem niezłej płynności finansowej, zdobył bezcenne doświadczenie i zdolności, które pozwoliły mu na wstęp do najwyższej ligi płatnych zabójców, ligi gdzie wszyscy walczą o miano tego najskuteczniejszego, najlepszego. Zupełnie jakby były to rozgrywki sportowe.
W ostatnim tygodniu nie miał czasu ani dla swojego porsche, ani dla poznanej niecałe dwa miesiące temu kochanki, która na marginesie chyba zaczynała go już nużyć. W dodatku niezadowolona, że nie poświęca jej uwagi, za jego nieopatrznym pozwoleniem, poczęła systematycznie opróżniać jego kartę kredytową w Harrodsie. Oczywiście nie mógł jej powiedzieć, że to zaniedbanie wynika z niezwykle prostej przyczyny – Stephen od czterech dni przygotowywał się do wykonania wyroku na pewnym niemieckim bankierze – Arnoldzie Schwarzu, który akurat wizytował londyńską filię banku, w którym pracował. Natomiast same spotkania „wstępne” z zleceniodawcą odbyły się już ostatniego dnia lipca.
Stephen bez problemu ustalił, że mężczyzna zatrzymał się w Hiltonie, gdyż wiedział którym samolotem człowiek ten ma przylecieć do Londynu i mógł go śledzić od samego Hethrow aż do hotelu. Numer pokoju, w którym jego cel się zatrzymał ustalił najprostszym i najstarszym chyba sposobem. Dzień po przylocie Schwarza wszedł do głównego holu, gdzie siedząc na wygodnym fotelu, poczekał aż Niemiec zejdzie na dół. Kiedy to nastąpiło po prostu wstał i, przechodząc obok recepcji w momencie, gdy tamten oddawał klucz do pokoju, rzucił tylko okiem na miejsce, w które portier go odwiesił.
Następnego dnia, ale na innej zmianie – na wypadek, gdyby recepcjonista jakimś cudem go skojarzył, sam zameldował się w Hiltonie, jednak jedno piętro wyżej. Oczywiście podał nieprawdziwe nazwisko.
Chwycił nóż w prawą rękę i posmarował grzankę dżemem. Jako datę wykonania zadania wyznaczył sobie dziewiątego sierpnia i właściwie nic nie wskazywało na to, że miałby tego nie zrobić dzisiaj. Na razie w hotelowej jadalni pochłaniał sporych rozmiarów śniadanie, popijając je kawą, czytał Financial Timesa i oczywiście cały czas wypatrywał Schwarza, który jak co dzień pojawił się prawie dokładnie o 9.15. Stephen wiedział, że zjedzenie posiłku oraz wypicie kawy zajmie Niemcowi około dwudziestu minut, po czym Schwarz wróci do siebie do pokoju. Jak w takiej sytuacji nie mówić, że rutyna zabija?
Wyspa Gary’ego, Filipiny
Association of International Mercainers, zwana potocznie Organizacją, zrzeszała „spluwy do wynajęcia” z całego świata. Stałe miejsce w jej szeregach zajmowało pięćdziesięciu trzech najemników, a pośredniczyła w „zatrudnieniu” ponad stu innych, mniej znanych zabójców, którzy jeszcze nie zasłużyli na miano „stałego członka”, aczkolwiek stanowili obiecujący materiał w oczach szkoleniowców i łowców talentów A.I.M.
Organizacja, oprócz najemników, zatrudniała liczny personel cywilny – lekarzy, techników do obsługi śmigłowców czy statków będących w jej posiadaniu oraz pracowników Kalifornijskiego Towarzystwa Weteranów Wojennych, Kanadyjskiej Szkoły Przetrwania oraz Filipińskiego Raju dla Zdrowia i Umysłu stanowiących całkiem dobry kamuflaż dla prawdziwej działalności A.I.M. Oczywiście większość personelu cywilnego nie miała pojęcia dla kogo naprawdę pracuje, ale zajmowała się tym czym te przykrywki zajmować się powinny.
Na jednej z niewielkich wysp Archipelagu Filipińskiego znajdował się ośrodek Organizacji, w którym jej członkowie mogli po trudnej akcji wracać do formy, leczyć rany czy po prostu odpocząć. Często odbywały się tutaj szkolenia w dziedzinach przydatnych na polu walki czy przy okazji tych „zwykłych” zabójstw, niczym nie przypominających akcji paramilitarnych. Co roku, w lipcu, praktycznie wszyscy stali członkowie A.I.M. spotykali się na Wyspie Gary’ego, jak nazywali ośrodek, (od imienia Gary’ego Trusta, zarządcy tego miejsca) i przez cały miesiąc wspólnie spędzali wakacje.
Hans Yorgan, niski Amerykanin pochodzenia austriackiego, poprawił okulary w rogowej oprawie i spojrzał spode łba na nowego szefa Organizacji Earla Walkera. Wyraz twarzy kierownika kadr wskazywał raczej na złe wieści.
-Wczoraj pytałeś co się stało z tą piątką żółtodziobów (nie-stałych członków), którzy zostali zatrudnieni przez obecny rząd Liberii. – zaczął – Jak pamiętasz mieli znaleźć i zlikwidować osoby planujące zamach na prezydenta tego kraju, ale nim na dobre wzięli się za robotę sami zostali przez nich znalezieni, a potem zaś ciała naszych ludzi znalazła liberyjska policja... wszyscy oczywiście byli już martwi.
-Cholera! – Earl, były najemnik znany pod pseudonimem Magic uderzył dłonią w udo – To młodzi popełnili błąd w czasie namierzania wywrotowców czy te sukinkoty mają taki dobry wywiad?
-Po co pytasz, jeśli wiesz? – szef kadr wzruszył ramionami – To miał być dla nich swego rodzaju sprawdzian przed przyjęciem do grona naszych członków. Zadbaliśmy o to, żeby przybyli tam anonimowo. Rząd Liberii przydzielił im co prawda dwóch swoich ludzi do ochrony, a jednocześnie jako przewodników i tłumaczy, ale nie uwierzę, żeby tamci sami połapali się co się dzieje i rozpoznali rządowych agentów. Młodzi, kiedy już wpadli na trop musieli być niewystarczająco ostrożni.
-Wiedziałem, że wysyłanie amatorów tak się skończy, trzeba było wysłać kogoś ze stałych członków. Wtedy cel zostałby osiągnięty, a tak będziemy mieli kolejny zamach stanu w tym biednym kraju i dodatkową porażkę na koncie Organizacji.
-Earl, przecież wiesz, że my tylko pośredniczyliśmy. Rząd Liberii nie zdecydował się na naszą ofertę, ale chciał kogoś z zewnątrz. Ponieważ jesteśmy jedyną liczącą się na tym rynku firmą zwrócili się do nas o pomoc. Jednak jeszcze raz zaznaczam – nie chcieli nikogo od nas. My mamy dla nich zbyt wysokie stawki...
-Tak, tak... Czasem mam wrażenie, że Organizacja coraz bardziej przypomina developera czy pośrednika nieruchomości... – chwilę milczał myśląc o życiu piątki ludzi, którzy przy odrobinie szczęścia mogli dołączyć do elitarnego grona stałych członków A.I.M. po czym zapytał – Co teraz planują chłopcy z Monrowii? Pewnie nie są zachwyceni tym, że ktoś może na nich polować...
-Tak, tym bardziej, że udało się ustalić, że to ktoś, o wpływach znacznie większych niż rebelianci z lasu, próbuje zabić obecnego prezydenta Liberii. – Hans zatoczył ręką koło jakby chciał przez to pokazać rozmiar tych wpływów – Swoją drogą sam chętnie wysłałbym naszych ludzi, żeby pozbyli się Taylora, bo to on jest główną przyczyną niepokojów w państwie... Tylko, że za to nikt nam nie płaci...
-Na razie – przerwał mu Earl – Chciałeś powiedzieć, że na razie nikt nam za to nie płaci.
-Cóż, nie spodziewałbym się, żeby rebeliantów stać było na nasze usługi. – podniósł rękę w geście uciszenia, gdy zobaczył, że szef chce mu znów przerwać – Tak, wiem co chcesz powiedzieć. Arulco to była zupełnie inna sprawa, tam pieniądze otrzymali z zewnątrz. Poza tym, nasi ludzie wtedy mniej sobie liczyli. Prędzej bym się spodziewał, że Taylor rozbije skarbonkę i wynajmie kogoś z odpowiednim doświadczeniem, żeby zapobiec zamachowi na jego życie. – wzruszył ramionami – On chyba naprawdę obawia się, że jego ludzie mogą nie dać sobie rady.
-To może oznaczać dwie rzeczy. – Earl oparł się plecami o ścianę i założył ręce na piersi – Albo pan Taylor zdaje sobie sprawę z tego, że poluje na niego ktoś z naszej branży i wie, że tylko profesjonalista jest w stanie rozgryźć profesjonalistę, albo za przygotowaniem zamachu stoi ktoś spoza Liberii, gdzie wojska i policja tego kraju nie mogą spokojnie działać, więc i jemu potrzebny jest ktoś z zewnątrz.
-Dokładnie. Cóż pożyjemy, zobaczymy. – westchnął – Dzisiaj mamy dostać informację o decyzji rządu Liberii i dowiemy się czy będziemy kompletować zespół czy nie.
Londyn, Wielka Brytania
Schwarz był człowiekiem niewielkiego wzrostu, ale o stanowczo zbyt wielkiej wadze. Mimo to, według informacji uzyskanych przez Stephena, był nadzwyczaj sprawny, co wydawało się wręcz niemożliwe biorąc pod uwagę jego sylwetkę. Stephen nie miał zamiaru sprawdzać uzyskanych informacji w walce wręcz. Uznał, że do wykonania zadania najlepiej nada się pistolet z tłumikiem. Zabójstwo nie miało wyglądać na wypadek, więc nie musiał wyrzucać go przez okno i zostawiać jakiś listów pożegnalnych. Wystarczył strzał w głowę i siedemdziesiąt pięć tysięcy wyląduje na koncie w Szwajcarii.
Podszedł do pokoju zajmowanego przez Niemca, rozejrzał się wokół i spojrzał na światełka nad windą – na korytarzu nie było nikogo, nikt też nie jechał w kierunku tego piętra. Z kieszeni spodni wyciągnął wytrych i dość szybko sforsował prosty zamek w drzwiach. Jeszcze raz upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu i sięgnął do kabury ukrytej pod marynarką, z której wyciągnął pistolet z dokręconym tłumikiem. Ostrożnie uchylił drzwi i zajrzał do środka. Od razu usłyszał szum wody dochodzący z łazienki. Schwarz brał prysznic. Było to Rothmanowi na rękę, szybko wszedł do środka i delikatnie zamknął za sobą drzwi. Zza otwartego okna usłyszał wyjące syreny policyjne, pewnie gdzieś zdarzył się wypadek. W dużych miastach trzeba się przyzwyczaić do tego dźwięku. Rozglądając się po sypialni stwierdził, że pokoju jeszcze nie odwiedziła sprzątaczka, bo pościel rozrzucona była w nieładzie. „Tego by brakowało, żeby teraz przyszła” pomyślał i postanowił jak najszybciej skończyć robotę, nie było czasu na zawieszki „nie przeszkadzać” na drzwiach. Podświadomie zanotował w pamięci, że syreny policyjne są coraz lepiej słyszalne, a potem, szybkim ruchem otworzył drzwi łazienki i wpadł do środka.
Schwarz był martwy, a syreny wyły pod samym hotelem i wcale się nie oddalały.
To była pułapka.